Zapytaliśmy mieszkańców trzech miast o to, co sądzą o miejskich toaletach.
Brud, bakterie i odpychający zapach – to pierwsze skojarzenia, jakie przychodzą nam do głowy
po usłyszeniu hasła „toaleta publiczna”. Przede wszystkim jednak jest ich za mało.
Jeszcze niedawno, bo zaledwie 100 lat temu toalety, a raczej łaźnie publiczne były miejscem nie tylko zaspokajania elementarnych potrzeb, ale kulturalnym punktem na mapach wielu miast. Na początku XX wieku mieszkańcy Wrocławia mieli do dyspozycji 69 toalet publicznych, które pełniły nie tylko funkcje higieniczne.
W budynkach łaźni znajdowały się czytelnie, biblioteki, kawiarnie, odziały kas oszczędnościowych czy izby opieki nad dziećmi. Pozostałością dawnej łaźni jest istniejący do dziś budynek u zbiegu ulic Marii Curie-Skłodowskiej i Władysława Nehringa, gdzie do końca lat 80. XX wieku na parterze znajdowały się biura Urzędu Skarbowego, a dwa ostanie piętra przeznaczone były na schroniska dla samotnych matek.
Dziś po dawnej łaźni został ślad w postaci płaskorzeźby autorstwa Alfreda Vocke’a, przedstawiającej ludzi, kąpiących się pod prysznicem.
Co zatem zmieniło się przez te 100 lat, że zapomnieliśmy o takich miejscach jak toalety publiczne?
Dlaczego elementarne potrzeby stały się tematem tabu, a ówczesne kompleksowe łaźnie są przerobione
na budynki o zupełnie innym przeznaczeniu? Bo potrzeby przecież zostały.
Na szczęście zaczynają się pojawiać takie miejsca jak jest „Pawilon Plażowy”, czyli toaleta publiczna
i kultowy klub w jednym. Na szczęście jest też coraz więcej ludzi, dla których miasto i jego MICROarchitektura są ważne. Ludzi, którzy mogą powiedzieć Nie olewamy miasta.
Zobacz, co dla Polaków znaczy Nie olewamy Miasta:
A Ty, co sądzisz o miejskich toaletach?